6 powodów, dla których nie kończysz projektów robótkowych
Wszystkie je mamy – włóczkowe trupy w szafie, smętne, niedokończone robótki, wełniane wyrzuty sumienia nawet całymi latami zalegające na półkach i w koszach, UFOki (UnFinished Objects), z którymi nie łączą nas już bliskie spotkania trzeciego stopnia. Jak to się dzieje, że powstają? Przecież kochamy dziergać, marzymy o tym i poświęcamy temu każdą wolną chwilę mamrocząc do popędzających nas członków rodziny: Jeszcze tylko jeden rządek…
Przy okazji robienia porządków w zapasach włóczkowych w ramach planu zapanowania nad włóczkoholizmem musiałam zmierzyć się z paroma takimi „niespodziankami”. Skłoniło mnie to do refleksji nad tym, w jaki sposób je nagromadziłam. Oto moja osobista pierwsza szóstka powodów, dla których nie kończę niektórych projektów robótkowych.
6 powodów, dla których nie kończysz projektów robótkowych
1. Startitis, czyli robótkowa biegunka
Masz plan, masz pomysł, podekscytowana zaczynasz robótkę i wtedy… widzisz świetny naprawdę, świetny wzór na inny sweter. Albo koleżanka-blogerka publikuje na swoim blogu tak inspirujące zdjęcia, że po prostu musisz spróbować teraz, natychmiast, już.. Narzucasz oczka nowej włóczki na kolejne druty i zaczynasz dziergać. Jednocześnie próbujesz wrócić do pierwszej robótki. I wtedy przypadkowo odkrywasz w zapasach włóczki wciśnięte w ciemny kąt, dawno zapomniane motki najcudowniejszego merino na świecie. Po prostu aż prosi się o zrobienie próbki. No to bierzesz trzecią parę drutów i zaczynasz rzeźbić… Brzmi znajomo? Tak, tak powstaje startitis. Po jakimś czasie masz poupychane w koszykach i po szafach kilka robótek w początkowej fazie pracy. Nie możesz się zebrać, żeby skończyć którąkolwiek, bo albo czujesz się niczym osiołek, któremu w żłoby dano, albo straciłaś motywację. W wyniku robótkowej biegunki narodziło się już wiele „ufoków”.
2. Zosia Samosia, czyli ignorowanie instrukcji
Powiedzmy sobie szczerze, instrukcje są dla sztywniaków i początkujących, ale Ty, Ty przecież dziergasz od lat. Nic Cię nie zaskoczy, wszystkie triki masz „obcykane”, więc wzór na nowy sweterek omiatasz tylko kontrolnie wzrokiem i natychmiast przystępujesz do pracy. W połowie orientujesz się, że Twoja robótka jakoś dziwnie nie przypomina tego, co na zdjęciu załączonym do wzoru prezentuje modelka i ups… No tak: 50 rzędów temu trzeba było zrobić taki mały myk, który zmieniłby wszystko. Czyli prucie, czyli niemoc natychmiastowa. Odkładasz robótkę, na dzień, może dwa, góra trzy. Ech, w końcu jest tyle wzorów na świecie, kto by się przejmował dokończeniem jakieś starzyzny…
3. Multitasking, czyli uważność jest dobra dla buddystów
Podstawowy „killer” robótek rękodzielniczek zabieganych, które o czas na swoje hobby muszą walczyć z drutami w ręku, wykrawać każde 10 minut z napiętego planu dnia. Wtedy łatwo o pokusę, by w tym samym czasie „upchnąć” kilka czynności i upiec dwie (albo trzy, albo cztery) pieczenie na jednym ogniu. Typowy czas na dzierganie takiej dziewiarki wygląda tak: po lewej na stoliku otwarty laptop z podglądem na Pinterest, Facebooka, Instagram itd. (żeby sobie zerkać, co fajnego u znajomych), włączony telewizor, bo akurat ulubiony serial albo włączony audiobook, telefon po prawej, bo ciągle ktoś dzwoni i futrzak na kolanach domagający się swojej dawki pieszczot. Ja wpadam w tę pułapkę regularnie tylko po to, by po paru dniach stwierdzić, że brak skupienia zaowocował jakimś złośliwym i świetnie widocznym (poniewczasie) błędem w robótce.
Pewnie jest sporo ludzi „wielofunkcyjnych”, mnie jednak najlepiej robi (i na duszę i na efekty pracy) dzierganie „kontemplacyjne” (no może tylko serial mogę sobie puścić w tle 😉
4. Brak „gry wstępnej”
Tak, brak gry wstępnej psuje nie tylko zabawy łóżkowe, bywa też zabójcą projektów rękodzielniczych. Gra wstępna w dzierganiu polega na poświęceniu czasu na wykonanie próbki ściegu, wypranie jej i zblokowanie. Następnie należy przeliczyć projekt stosownie do uzyskanych rezultatów. Nic tak nie zabija motywacji do dziergania, jak sweter, który po wypraniu opina się w zupełnie nieprzewidzianych miejscach lub zwisa z Ciebie smętnie, niczym wór na kartofle. Pamiętajcie o grze wstępnej.
5. Radosna improwizacja, czyli twardziele obywają się bez planu
Wariant punktu nr 2, tylko tym razem dotyczy dziergania według własnego pomysłu. Nie zrozumcie mnie źle, uwielbiam improwizację, przez ładnych kilka lat zajmowałam się tańcem i wytrwałam tak długo chyba tylko dlatego, że wybrałam styl (American Tribal Style) opierający się na improwizacji. Jednak, gdy decyzje dotyczące poprowadzenia projektu dziewiarskiego podejmuję wyłącznie „w locie” rezultaty bywają zaskakujące. Często na tyle zaskakujące, że tracę chęć do kontynuowania pracy. Fajnie jest poczuć się „artystą”, ale jeszcze fajniej, gdy efekt pracy jest zbliżony do tego, co zrodziło się w mojej głowie.
6. Pinterest, czyli Alicja nie może wydostać się z Krainy Czarów (Szalony Kapelusznik w gratisie)
Moja największa pięta achillesowa – myślę, że większość Czytelniczek wie dobrze, o co chodzi. Zaglądasz na Pinterest „na 5 minut” i nagle wpadasz głową w dół, niczym Alicja do króliczej dziury i znika Ci gdzieś pół dnia. Pinterest to mój nałóg – niewyczerpane źródło świetnych inspiracji. Co mi jednak po nich, skoro nie mam czasu na realizację pomysłów? Jak powiedział Pablo Picasso: Inspiracja istnieje, ale musi Cię zastać przy pracy.
A jak wyglądają Twoje „matki ufoków”? Co najczęściej sprawia, że zarzucasz pracę nad robótką? Czy masz więcej, czy mniej niż 6 powodów, dla których nie kończysz projektów robótkowych?
-
Ja wpisuję się w punkt 1 i do tego lubię mieć włóczki, niekoniecznie coś z nich zrobić 😀
-
Herbi, niesamowicie trafnie to wszystko ujęłaś-nic dodać, nic ująć! Mnie przytrafiaja się wszystkie te przypadki 😀
-
Przymierzam, uznaję, że wyglądam jak Jabba the Hutt i tracę wenę 😛
-
A moja choroba to „niepodobamisię”. Coś sobie wydumam, zacznę, pociągnę z zapałem, porobię porobię, aż tu nagle miłość przechodzi jak ręką odjął. Przestało mi się podobać i już. Tylko raz wróciłam do takiego swetra. Wykończyłam po latach i nawet noszę! A reszta zamiast do szafy to od razu trafia na szafot, bo wiem że ta laska uz se ne wrati…
-
Ach nic dodać, nic ująć! Czasami, nie częściej niż czasami wstyd mi przed sobą samą z powodu tych niedokończonych, fantastycznych UFOczków 🙂 Ja też jestem nałogową Pintereściarą i głowa mi pęka od nadmiaru pomysłów. Wszystko bym chciała zrobić i pewnie dlatego miotam się tak między tymi motkami 🙂 Najczęściej porzucam aktualną, bo muszę, po prostu MUSZĘ przerobić kilka (phi, kto w to wierzy ten naiwny!) rządków jakąś nową włóczką. Staram się bardzo wykańczać jednak te porzucone i mam ich już jakby mniej. Ale nadal są 🙂
-
nowa wloczka, nowy wzor – patrz: Pinterest….pare lat temu wywalilam w koncu (mimo calkiem fajnej wloczki) zaczety sweterek dla malej Kasi (15 deko wloczki). Kasik lada moment skonczy 31 lat….
sporo wloczek sprzedalam na ebayu z opisem „9 pelnych niezaczetych klebkow, sprute ok 10 deko”….
-
U mnie dochodzi jeszcze punkt , że koleżanka potrzebuje już teraz natychmiast ,na ślub , prezent lub inną katastrofę 🙂
-
A ja mam zawsze tylko jedna robótkę w toku. Nie umiem nie skończyć. Kończę i zaczynam nową. Pewnie, że ciągle w oko wpadają fajniejsze pomysły, ale te czekają na swój dzień.
-
Ja też tak mam. Jedna robótka i dopóki nie jest zakończona, nie zaczynam kolejnej.
-
-
Alicja to moje drugie imię 😉 – na szczęście na pinterest zaglądam już bardzo rzadko – a teraz walczę z fb – raz w tygodniu podczas picia kawy i zaraz wychodzę 🙂 od razu więcej czadu i można czekać na inspiracje 🙂
-
Fantastyczny post, pięknie to napisałaś :))) Chociaż mnie nie dotyczy, bo ja chyba jakaś nienormalna jestem, wszystko kończę, UFO-ków nie mam. Ale mam uzależnienie od Pinteresta i tak sobie przeglądam i tak się inspiruję, a w tym czasie bym kawał sweterka udziergała.
-
Trafiony, zatopiony. WSZYSTKIE powody mnie dotyczą. Plus jeszcze ,,niepodobamisię” Zaczynam, odkladam, bo może coś wymysle i…..zostaje 😉
-
Czy Ty mnie podglądasz od lat?…. Dokładnie wiesz, dlaczego mam tyle UFOków ile mam! *^W^*
Dodałabym jeszcze jeden punkt – coś zaczęłam, bo mnie zafascynowało, nie dokończyłam, za pół roku zmienił mi się gust i już mi to nie pasuje do koncepcji reszty ciuchów, no i leży, bo nie wiadomo, co z tym zrobić, nosić już nie planuję, pruć mi się nie chce…… -
Boszszsz, rodzony mąż mnie tak nie zna 🙂 Czy to od razu trzeba te wszystkie słabości tak wywlekać na wierzch, tak po oczach tym bić, po sumieniu, tak czarno na białym??? 😀 No dobra, mogę się ewentualnie przyznać do jakichś 4-5 grzechów z tej listy…
-
No, tak. Się podoba, się kupuje i sobie leży. Musi nabrać mocy urzędowej ;)). Najczęściej robię, jak mam wenę. Czasem trwa to rok, czasem tydzień. Właściwie tylko dwóch robótek nie skończyłam: na jedną wełnę dostałam paskudnego uczulenia, a druga była na maszynie dziewiarskiej tworzona i coś poszło nie tak ;). To jest jakiś defekt mózgu, że jak nie mam weny to choćby nie wiem jakie zaklęcia stosować i tak nie wyjdzie. Trzeba zacząć nowe. A może po prostu wszystko ma swój czas? 😉 Z książkami mam tak samo…pozdrawiam Katarzyna
-
A u mnie wyglada to tak: zachętę max dwie prace. Jedna na szydełku, druga na drutach. W zależności na jaką technikę mam ochotę to robie. Jeśli jakimś cudem powstaną UFOki i wiem że ich nie skończę to pruję a nitkę wykorzystuję do innego projektu. Jedynym nałogiem są nowe nici na które coraz mniej miejsca.
-
Jeszcze do niedawna wypisz, wymaluj ja, we wszystkich punktach.Ale niedawno naszła mnie refleksja „tyle życia do użycia to ja nie mam”. I tak jakoś automatycznie zadziałał pkt. 4,”gra wstępna”.Wełna 100% w pięknym niebieskim „nieoczywistym” kolorze. Kilka podejść, na szczęście na etapie wzoru, lub początku robótki spełzło na niczym. A przecież ma być tylko sweter, oczka prawe, lewe, ażurek, warkoczyk, wszystko razem „nieoczywiste”. I tak się miziam trzy kwartały.
Robótki rozpoczęte, które z różnych względów przestały się podobać, po odleżeniu 3-12m-cy są prute bez litości, albo z politowaniem. I ostatnio obowiązująca żelazna zasada: nowe włóczki kupuję po dogłębnym namyśle.
Komentarze