9 mitów na temat dziergania na drutach
Mity na temat dziergania na drutach mają się dobrze i wciąż się z nimi stykam. Naszła mnie wielka ochota, by się z nimi rozprawić. Może pomoże to Ci w podjęciu decyzji, by spróbować zaprzyjaźnić się z włóczką i drutami. Bo warto 🙂
Mity na temat dziergania na drutach
1. Żeby dziergać na drutach, trzeba mieć dużo cierpliwości
Och, to jeden z moich „ulubionych”. Ludzie widzą mnie z robótką w ręku i wołają: „Też bym tak chciała, ale nie mam tyle cierpliwości”. Zakładają, że dziewiarki to jakieś mityczne jednorożce obdarowane przez los niezwykłym darem nieprzebranych pokładów cierpliwości, ogarnięcia i w ogóle – zen w każdej postaci.
Otóż drodzy moi, jest dokładnie odwrotnie. W ogóle nie jestem cierpliwa, to znaczy – nie byłam. Zawsze chciałam wszystko na już, na teraz, bez zwłoki. To właśnie dzierganiu zawdzięczam pozytywne przemiany w moim umyśle. To dzierganie powolutku, oczko po oczku przebudowywało mi mózg wprowadzając do niego więcej spokoju, opanowania, większy dystans do otaczającego mnie, bardzo zabieganego świata.
Można powiedzieć, że dzierganie jest swego rodzaju siłownią dla mózgu. Gdy zaczynałam, mój mózg był cherlakiem, teraz – po ponad 20 latach praktyki – ma już niezłe muskuły cierpliwości. I nie, nie musisz tego robić przez 20 lat, żeby zaobserwować pierwsze efekty, zobaczysz je już po kilku miesiącach regularnych potyczek z drutami i włóczką.
2. Dziergają tylko osoby starsze
Tak to tu dyplomatycznie opisałam, ale zwykle słyszę, że „dzierganie to takie babcine zajęcie”. Doprowadza mnie to do białej gorączki, bo jest podwójnie krzywdzące.
Po pierwsze wysuwa z niego swą brzydką mordkę zwykły „ageizm”, czyli dyskryminacja ze względu na wiek. Bo co „babcia” może robić ciekawego i czy w tym wieku w ogóle się jeszcze żyje, czy tylko wegetuje? Ale tak, wyobraźcie sobie, że „babcie” ( i „dziadkowie”) to osoby, które biją na głowę całą resztę doświadczeniem, widziały nie jedno i nie jedno wiedzą. I z wiekiem wcale im nie przechodzi ciekawość świata i nadal chcą czerpać z życia garściami – o ile same sobie na to pozwolą, a środowisko ich nie zgnębi. I dlatego dla mnie „babciny” nie oznacza: „nudny”, „przestrzały”, „nieciekawy”.
Po drugie w sformułowaniu „dzierganie to takie babcine zajęcie” pobrzmiewa też pogarda dla pracy w starym stylu. Takiej, do której używasz nie tylko mózgu, ale rąk, w której musisz się napracować, żeby mieć efekty, w której nie można nic „ściemnić” i „namarketingować”. Uważam, że właśnie w tym leży główna wartość dziergania. Już kiedyś o tym pisałam, ale napiszę jeszcze pewnie nie raz 😉
Poza tym takie stwierdzenie kompletnie rozmija się z rzeczywistością. To prawda, że po druty i włóczkę sięgają raczej osoby po 30, ale jeśli rozejrzycie się w sieci (na Instagramie np.) , zauważycie, że pośród osób zajmujących się dziewiarstwem są zarówno „babcie”, jak i nastolatki, panie sekretarki i wytatuowane po zęby rockerki, studentki-hipsterki i „ryczące czterdziestki”. Serio, wystarczy wyjść ze swojej szufladki i się rozejrzeć.
3. Dzierganie wymaga dużo wolnego czasu
I tak i nie. Oczywiście wykonanie ręcznie swetra zabiera określoną ilość czasu i na pewno trwa dłużej niż dzierganie maszynowe. Nie oznacza to jednak, że żeby dziergać musisz wielkim wysiłkiem wykrawać ze swojego zajętego dnia wiele godzin wolnego czasu. Dzierganie ma tę zaletę, że można to robić prawie wszędzie.
Dziergam, kiedy tylko mogę, 5 minut tutaj, 5 minut tam, 2 rządki teraz, 2 rządki później. Dziergam oglądając ulubiony serial (ha, 2 w 1 i co powiecie miłośnicy mutlitaskingu?), czasem czekając na tramwaj, czasem w autobusie komunikacji miejskiej. Dziergam w kawiarni spotykając się z przyjaciółmi (nikt się nie skarżył). A czasem celowo rezerwuję sobie godzinę lub dwie, by w ciszy pobyć sama ze sobą i z robótką. I znajduję czas, by prowadzić normalne życie, wykonywać swoje obowiązki domowe, pracować i mieć jeszcze kilka innych pasji.
4. Dzierganie jest trudne
Twój sposób postrzegania poziomu trudności w nauce dziergania zależy wyłącznie od tego, z jaką intencją do niego przystąpisz. Jeśli oczekujesz natychmiastowych efektów, jeśli nie pozwalasz sobie na błędy i samobiczujesz się za każde nierówne oczko – będzie Ci ciężko.
Pamiętaj, że dzierganie na drutach nie bierze swych początków z naszych czasów opętanych ideą natychmiastowej gratyfikacji. Nie jest wirtualną, pobieżną przyjemnością, dostarczającą szybkiego dreszczyku emocji. Dziergając nawiązujesz więź z własną kreatywnością i skłaniasz ciało oraz umysł do wykonywania czynności, jakimi zwykle się nie zajmują. To się robi w starym stylu, jak na filmach kung-fu, w których uczeń musi przejść długą ścieżkę zanim stanie się mistrzem.
Dla mnie dzierganie jest jak laboratorium, a ja jestem w nim szalonym naukowcem. Testuję i badam, często ponoszę porażki i uzyskuję efekty inne od zamierzonych, ale traktuję je jako nowe doświadczenia, na których buduję swoje kompetencje. Wtedy dzierganie nie jest trudne, jest raczej zabawą i ciągłym wyzwaniem.
A jeśli nie lubisz stylu retro, to pomyśl o dzierganiu jak o komputerowej zręcznościówce. Ile razy trzeba wykonać jedną głupią czynność w takiej grze, żeby nie zginąć i wejść na nowy „level”?
5. Dzierganie jest łatwe
Cóż mogę dodać – patrz punkt 4.
6. Dzierganie to nowa joga
Mity na temat dziergania na drutach obejmują także chwytliwe hasła. I to hasło jest chyba najpopularniejsze. Wiem, ładnie brzmi, ale jakoś zupełnie do mnie nie przemawia.
Po pierwsze – dzierganie, jak i joga, to zjawiska o bardzo długiej historii. Wprawdzie dzierganie rzeczywiście pojawiło się później niż joga (pierwsze odkryte artefakty dziergane techniką podobną do współczesnej datowane są na 4 wiek n.e. (Egipt), dziergane metodą uproszczoną na ok. 300 r. p.n.e. (Peru). Pierwsze materialne dowody na praktykowanie jogi pochodzą z ok. 2500 r. p.n.e.), ale trudno mówić o nim jako o „nowince”.
Poza tym nie widzę powodu, by zastępować jedno drugim. – uwielbiam jogę i dzierganie, aczkolwiek nie obie te rzeczy na raz 😉 Zarówno joga, jak i dzierganie mogą dać Ci wiele korzyści, więc po co pozbawiać się któregoś z tych narzędzi do osiągnięcia dobrostanu?
7. Dzierganie pozwala zaoszczędzić pieniądze
Tak, wiele osób myśli, że dziergając mamy fajne ciuchy za ułamek kwoty, jaką trzeba na coś podobnego wydać w sklepach. Po części to prawda.
Dziergając samodzielnie nie musisz płacić nikomu za pracę, jaką trzeba wykonać, by powstał np. sweter, ani wielki koncernom za marketing, PR itd. itp. Jednak nie znam w zasadzie nikogo, kto powiedziałby – ok, chcę mieć tanie ciuchy, kupię wiec taki sam okropny akryl, z jakiego robią swetry w sieciówkach i sobie coś wydziergam.
Gdy już wejdziemy do sklepu z włóczką, znajdujemy się w świecie, w którym na wyciągnięcie ręki mamy wełnę, kaszmir, alpakę czy jedwab. I jak tu się nie skusić? Oczywiście są plusy – kupujemy droższą włóczkę, dziergamy ręcznie i mamy luksusowy sweter w cenie badziewia z sieciówki.
Jest jednak i mroczna strona – czy hasło włóczkoholizm, coś Ci mówi? 😉 Ja nadal próbuję się z niego wygrzebać 😀
8. Dzierganie to coś dla domatorów
Tak, oczywiście – nie ma to jak własny, wygodny fotel, kot na kolanach, filiżanka z jakimś smacznym napojem na stoliku obok, wygodne kapcie, piżamka i dzierganie. Nie trzeba jednak być zatwardziałym domatorem, by dziergać. Szczerze mówiąc, podróżnicza żyłka bardzo sprzyja dzierganiu.
Prawie wszystkie moje znajome dziewiarki (i ja też) uwielbiają dziergać w pociągach, na fotelu pasażera w samochodzie, w samolotach (o ile wpuszczą z drutami). Naprawdę nie ma lepszego zajęcia, które pozwoli Ci zapomnieć, że pociąg spóźni się o 2 godziny, albo odwołali lot i musisz „przepękać” na lotnisku całe popołudnie. Świetnie dzierga się na plaży i w ogrodzie. Dziergałam już na koncertach rockowych, w poczekalni u lekarza, w środkach komunikacji miejskiej, a nawet (nie mówcie nikomu) – w pracy 😉
9. Dzierganie to babska sprawa
A tu znów mamy „izm”, a konkretnie „seksizm”. Bo „babskie sprawy” to te mniej ważne, niegodne uwagi i w ogóle. Nie dajcie sobie tego wmówić, zwłaszcza, gdy tego typu komentarze wypływają z ust kogoś, kto wolny czas spędza na kanapie, oglądając mecze piłki nożnej, pijąc piwo i przegryzając chipsami. Rzeczywiście, sprawy wagi państwowej.
A poza tym, choć większość dziergającej społeczności to kobiety, to mężczyźni też się chętnie tym zajmują. I zwykle potrafią znaleźć bardzo odkrywczy sposób na druty i włóczkę. Bez większego zastanowienia mogę przytoczyć takie przykłady:
- mistrz koloru: Kaffe Fassett
- mistrz reinterpretacji klasyki: Jared Flood z Brooklyn Tweed
- mistrz jazdy po bandzie i dziewiarskiego szaleństwa: Stephen West
- grupa niezwykłych mężczyzn Hombres Tejedores z Chile, która wykorzystała dzierganie na drutach, by wprowadzać pozytywne zmiany w społeczeństwie, zwalczać uprzedzenia i przeciwstawiać się kulturze przemocy.
Dziergają też namiętnie i przyznają się do tego mężczyźni sławni, np. Russell Crowe, Laurence Fishburne, Ryan Gosling. W Polsce też mamy dziergających facetów, aczkolwiek dość nieśmiało ujawniających się w sieci, mam wrażenie. Najbardziej znany jest chyba szydełkujący Maciek Potępa.
A poza tym, w średniowieczu, gdy dzierganie na drutach się upowszechniło i stało rzemiosłem, dziergali głównie mężczyźni – zarobkowo. Ich zainteresowanie osłabło dopiero wtedy, gdy wynaleziono maszynę do dziergania 😉
A Ty, znasz jeszcze jakieś mity na temat dziergania na drutach? Podziel się nimi tutaj i pomóż je „rozbroić”.
-
Ze wszystkim się zgadzam w 100 procentach. Kiedy mówię komuś, że dziergam, a ten się głupio uśmiecha, ja uśmiecham sie do niego, myśląc, że ktoś tak mało wie o dzierganiu.
-
„Teraz wszystko jest dostępne w sklepach w takim wyborze, nie opłaca sie sięgać po druty”. Mit 2w1: a. W sklepach mozna dostać wszystko co.sie nam podoba,, b. Dzierga sie z oszczędności, konieczności, niedostatku.
Wrrr. -
Co prawda nie mit ale chyba najczęściej spotykane zdanie : „zrobisz mi…. ” taaaaa… bo, za przeproszeniem,sram wolnym czasem…..
A do dziergajacych mezczyzn dorzuciłabym Kierana Foley -magika koloru i żakardu… -
Herbi- całkowicie się z Tobą zgadzam. Dla mnie dzierganie jest nie tylko – jak to napisała Justyna Adamska ? ….” Dzierga się z oszczędności, konieczności, niedostatku.”. Dziergam bo lubię, bo mam ogromną frajdę jeśli nawet najbardziej skomplikowany wzór mi wyjdzie, bo ciuszek jest inny niż seryjny z najlepszego sklepu. Jasne, że najprościej pójść i kupić. Dla mnie większą przyjemnością jest włożenie na siebie własnoręcznie wykonanego ciuszka bo jest jedyny w swoim rodzaju i nie nie ma opcji, że w tramwaju stanie obok mnie osoba w bliźniaczym odzieniu.
-
Kiedyś dziergałam. Potem zaprzestała, a teraz noszę się z zamiarem powrotu do drutów i szydełka. Póki co na zamiarach się kończy. Może kiedyś w końcu mi się uda.
Świetny wpis, zaraz chciałoby się chwycić za druty;-)
Pozdrowienia i uśmiech przesyłam. -
No wiec ja sie nauczylam szyc, robic na drutach i szydelkiem w czasach, kiedy wlasciwie niczego nie bylo w sklepach – ani ciuchow fajnych, ani butow (sama sobie wykonalam pare par…) ani wloczek. a mysmy dostawali PACZKI z Anglii! niektore rzeczy nie byly do noszenia, bo nie, dzianinowe rzeczy byly albo noszone a potem prute albo prute od razu – na studiach bedacy zrobilam sobie sweterunio z trzech bardzo duzych czapek…szylam, przerabialam – jak mi nie wyszlo to trudno, i tak sie do niczego nie nadawalo. a prucie i robienie czegos nowego z wloczek to mam we krwi!
Czyli w zasadzie umiejetnosci wynikaly z brakow, potrzeb i braku kasy. pamietam, ze panie robiace na drutach koniecznie chcialy robic tak idealnie, zeby wygladalo to cos jak ze sklepu. Juz wtedy mnie to dziwilo nieco, ale co tam…Teraz stac mnie na frymusne wloczki, frymusne druty, a dalej pruje, uzywam starych drutow, bo sa i dzialaja. oczywiscie, ze ma i frymusne wloczki (i jestem w trakcie szukania jednej bo mi potrzebna) i fiki miki duty. ale ja nie o tym…choc moze i troche tak, bo z kolei mnie troche doprowadza do czegos tam snobizm robotkowy, to pewnie tez podchodzi pod mity – ale wewnetrzne mity – ze akryl jest obrzydliwy na przyklad…mowia to osoby, ktore w reku nie mialy nowych generacji akrylu! albo, ze aluminiowe druty sa okropne.
a co do wymienionych mitow – wszystkie prawdziwe, ale najbardziej denerwujacy jest ten na temat zrobienia komus czegos na drutach. i wtedy te osoby oczekuja swetra na za dwa dni a do zaplacenia bedzie 13 zlotych….nie robie za pieniadze.
za to moge z duma powiedziec, z e moje dzieci ZAWSZE nosily moje wyroby i nadal nosza i sie obnosza i im znajomi zazdroszcza! a nastepne pokolenie – nasz dwupak – tez nosi wyroby obu babc. czesto nam wychodzi drozej, jesli chodzi o surowiec, niz gdyby kupic w sklepie, ale nie w tym clou, prawda?
p.s. cierpliwosci nauczylam sie przy drutach….
p.p.s. a ci, ktorzy szerza te mity niech je sobie dalej szerza – nie moje kregi i sami nie wiedza ile traca….
-
Do punktu 6 dodałabym, że joga pozwala się lepiej rozciągnąć niż dzierganie 🙂
-
„Musisz się strasznie nudzić” albo „Ja też bym chciała, ale mam małe dzieci, więc nie da rady”.
Ha, ha, ha! A ja nie mam 😉 I nudzę się się straszliwie, bo już wszystkie pazury mam na glanc wymalowane i z tych nudów w ostateczności za robótkę się łapię 😛-
Znam to: ale ty musisz mieć dużo wolnego czasu.
Yhy, wydalam go z siebie za przeproszeniem, bo jestem jakimś nadczłowiekiem, który nie ma obowiązków, pracy do wykonania, nauki i życia prywatnego.
-
-
Ja się spotkałam ze stwierdzeniem, że nie warto dziergać bo po co. Idzie się do marketu i można kupić pięć par skarpetek za ułamek ceny i czasu. Właśnie ten zarzut że marnuje się czas najbardziej mnie zdumiewa. Bo oczywiście siedzenie przed telewizorem bez dziergania jest o wiele bardziej produktywne.
Yarn Harlot bardzo zabawnie pisze o swoich zderzeniach z takimi stereotypami. Rekord dzierży stwierdzenie „powinna pani znaleźć sobie jakieś hobby” i korona – kiedy dziergała w szpitalu podeszła do niej jakaś kobieta i stwierdziła że to za trudne, ona by tak nie umiała. A na identyfikatorze napisano „XY, chirurg, neurologia”. Ze względu na wszystkich jej pacjentów – skonkludowała Stephanie – mam nadzieję, że się myliła.
-
Od wielu lat już nie mieszkam w Polsce, więc może nie mam pojęcia o cenach w polskich sieciówkach, ale w USA, nawet najtańsza włóczka na sweter wychodzi drożej niż sweter-badziewie w sieciówce.
Chyba mam szczęście mieszkać w miejscu gdzie druty nie szokują i nie kojarzą się z dawnymi czasami czy babciami, gdzie w szkołach prywatnych i społecznych nauka robienia na drutach jest jednym z normalnych przedmiotów – w piątej klasie dzieci robią skarpety. I fajnie mi tu, i cieszę się bardzo, ale kiedy ktoś stwierdza, że mogłabym zarabiać na życie dzierganiem, mówię, że wówczas nie sprawiałoby mi to aż takiej przyjemności.
-
Dla mnie najważniejsze w dzierganiu jest to że nigdy nie powstanie taka sama dzierganka , z tej samej włóczki może być ładniejsza ,brzydsza ale inna.
-
Nauczyłam się dziergać jeszcze chyba w podstawówce, a już na pewno w liceum robiłam szaliki „dla ludzi”. Odpręża mnie samo machanie drutami (jak już skończy się irytacja, że wyszło nie tak jak chciałam i faza prucia po kilka razy). A jak ktoś lubi oglądanie seriali hurtem (jeden sezon w weekend, dzięki, o internecie), to aż przyjemnie czymś zająć ręce. Nie umiem oglądać bez zajęć „ubocznych”, więc druty są jak znalazł.
Acz zgadzam się z przedpiśczyniami – jeśli dziergany prezent to tylko dla tych, dla których chcę poświęcić czas, i absolutnie nie za pieniądze. Po latach wróciłam do drutów (i jogi), i ciesze się nimi na nowo. 🙂 PS Twój blog jest jednym z czynników motywujących. 🙂 -
Myślę, że te zasady dobrze się wpisują w wiele dziedzin rękodzieła. Sama dziergam i na drutach, i szydełkiem od dzieciństwa, a żeby było nieszablonowo, uczył mnie tata, zaś moja babcia w ogóle nie potrafiła dziergać. A z najdziwniejszych rzeczy jakie słyszałam o dzierganiu, zaserwowała mi teściowa, która myślała, że nie stać mnie na „normalną” odzież, dlatego dziergam ją sama 😉
-
A ja nie wiem, co by było z moją cierpliwością i umiejętnością zmuszenia się do skupienia nad jedną rzeczą, gdyby nie dziewiarstwo. Powoli uczę się także obmyślania projektów na przyszłość pod względem przydatności, przeliczania zapału na gotową rzecz. Nie tylko w dziewiarstwie, w pozadziewiarskim życiu również.
-
Ha, cudny post! Choć, jak zobaczyłam tytuł, to pomyślałam „Ale nudy!” (przepraszam za szczerość). Najbardziej przemawia do mnie Twój opór przeciwko „izmom”. Też już w życiu usłyszałam i to od bliskiej osoby przy okazji dziergania na wakacjach w plenerze „te druty w ręku lat Ci nie odejmują…” Ale dzierganiem w pracy to już mnie zupełnie podbiłaś. Tak daleko jeszcze nie doszłam, choć przyznam, że niektóre dni „pracowe” przeliczam na „ile swetrów przez ten czas bym popełniła”. Uściski!
-
Kiedyś cieszyłam się, że mogę obdarowywać bliskich prezentem dzierganym, uważałam, że taki jest najbardziej „od serca” jaki tylko może być. Bo włożyłam w niego czas, pracę, umiejętności i serce.
Teraz jednak robię to tylko dla tych, którzy potrafią to docenić. A osoby, które robią na drutach uważam za elitę, tak jak traktuje się projektantów mody. Mam nadzieję kiedyś dołączyć do tej elity. -
Spotkałam się z sugestią, że dzierganie jest mało ambitne. A było tak:
Moja bratowa:
– Co tam słychać, co porabiasz?
Ja:
– Właśnie kupiłam sobie książkę o szydełkowaniu skarpetek i zamierzam się tego nauczyć.
Bratowa, z przekąsem:
– Myślałam, że masz ambitniejsze plany.
No cóż, nie wiedziałam, co odpowiedzieć (i nie pamiętam, co w końcu odpowiedziałam, chyba byle co, na zasadzie zignorowania głupiej uwagi), bo jak to, ja tu próbuję rozgryźć niezłą łamigłówkę, do tego jeszcze cały kosmos decyzji związanych z fasonem, rozmiarem, doborem materiałów, kolorów itd. a ona mi tu, że mało ambitne?
Ten mit to chyba odmiana „dzierganie jest łatwe”. Cóż, bieganie jako takie jest bardzo łatwe, wręcz intuicyjne, a jakoś nie słyszałam, by było „mało ambitne” 🙂
Poza tym, że oczywiście uważam rękodzieło za zajęcie elitarne, to właśnie zadałam sobie pytanie: Czy hobby powinno być oceniane w skali ambicji? -
Mam to szczęście. ze moje dzierganie raczej spotyka się z miłym przyjęciem i podziwem że potrafię 🙂 Ale i ja parę razy usłyszałam „Nie szkoda ci czasu?” Raz dodam było to w czasie, gdy leżalam w szpitalu 😀
A do szewskiej pasji doprowadzają mnie wpisy na różnych forach ” mąż się złości jak szydelkuje/robię na drutach i mówi, żebym się zajęła czymś pożytecznym”
Aaaaa, dalej nie pisze, bo już na samo wspomnienie mnie furia chwyta 😉Usciski
-
Podpisuję się pod wszystkimi wpisami, bo spotkałam się z tymi tekstami od kiedy dziergam. Czyli od 30 lat, plus minus ;). Najbardziej wkurza mnie jednak deprecjonowanie (uwaga: trudne słówko:)) cudzych umiejętności. Mam wrażenie, że bierze się to z kompleksów i zaszłości rodzinnych. Mieszkałam jako dziecię w domu zakładowym, zamieszkanym przez sporą część rodzin pochodzących ze wsi. Te panie tak bardzo chciały „zmiastowieć”, że co najwyżej przeszywały oderwane guziki. Reszta rękodzieła trąciła wiochą. Cóż, moja rodzina od setek pokoleń chowana w mieście kultywuje rękodzieło – jakiekolwiek i im więcej, tym lepiej. A cierpliwości i kreatywności połączonej z praktycznością nauczyłam się właśnie tworząc dziergadła wszelkiego rodzaju. Inna sprawa to pewna ortodoksja druciarek: swetry tylko robione od góry – w tych robionych inaczej będzie pewnie mniej ciepło? -, druty tylko takie, siakie i owakie…Żyj i daj żyć innym. I cieszmy się naszymi robótkami całą gębą, bo są tego warte!
z ciepłym druciarskim pozdrowieniem
Katarzyna -
Witam całe druciane i dziergane Towarzystwo.
Mnie udało się zrobić swetr z jednym szwem łączącym , dzierganie traktuję jak malowanie obrazu. W trakcie pracy spada lawina pomysów i tylko czas i kark ogranicza realizację.
Powiem tak … kreatywność, precyzja, cierpliwość i pasja to co nas łączy.Bez fałszywej skromności tak uważam. Każdy wybiera swój sposób na wyrażenie siebie , ja dziergam ,słucham muzyki lub eboka i mam mega terapię , przyjemność i korzyść jednocześnie. Mieszkam w skandynawskim kraju i tutaj można spotkać wszędzie dziergających ludzi / panów też/ , generalnie wszelakie rękodzielnictwo jest bardzo cenione i kosztowne. Herbi z Twojego bloga bije tak pozytywna energia,że gratuluję i ciesze sie,ze dzielisz sie tym z nami. Sorry za literówkę i pozdrawiam serdecznie!
Gasia -
Wspaniale trafne.
Dodałbym jeszcze jedno do punktu na temat cierpliwości. Według mnie lubić dziergac to lubic pracę, a nie efekt. Nie „chcę sweter” tylko chcę porobić coś przyjemnego. Wykonujemy codziennie setki zadań, po których niemal natychmiast nie ma śladu: sprzatamy, gotujemy, w pracy wykonujemy masę rzeczy po to, żeby jutro nie było dwa razy tyle. A dzierganie zawsze zostaje. Zawsze pod koniec dnia jest te kilka cm więcej, a nie tylko mniej o kilka pozycji z listy rzeczy do zrobienia. Taka praca sprawia mi ogromną przyjemność, zupełnie odrębną od radości posiadania gotowego wyrobu.
Jest jeszcze jeden punkt, który moim zdaniem dużo bardziej „czuje się” niż wymienione. „A zrobisz mi???” Nie wiadomo dlaczego wszyscy wokół sądzą, że skoro dziergasz to aż palisz się żeby im konkretnie coś zrobić. Pominmy już kwestię wartości tej pracy, ale skąd te fochy kiedy się odmawia? Bardzo mnie bawi splawianie takich osób dając im jakieś małe zadanie związane z zamówieniem. Przeważnie już prośba, żeby wybrali wzór z którejś z baz ucisza temat na wieki.Co oczywiście nie oznacza, że marudnik nie wróci z nowym tematem za pół roku…do rozpracowania tą samą metodą.
Komentarze