#throwbackthursday nr 2: malinowe kokony, czyli przygody w krainie filcowania
Dziś kolejny „wspominkowy czwartek” – przypominam wpis ze starego bloga na temat filcowania własnych dziergadeł. To była moja pierwsza, dość przypadkowa przygoda z filcowaniem, ale szal mam do dziś i bardzo go lubię.
Od tego czasu zdążyłam już być na paru profesjonalnych warsztatach filcowania, a konkretnie „nunofilcu”. Nunofilc to metoda filcowania naturalnych włókien (wełny) na podkładzie z tkaniny jedwabnej, która daje fantastyczne efekty i jest wykorzystywana bardzo często do tworzenia ubrań. Niestety, nie dane mi doskonalić tej umiejętności, bo nie mam w swoim mieszkaniu odpowiedniej przestrzeni na warsztat. Wróćmy jednak do początku przygody i mojego losowego filcowania w pralce (oraz niezwykle grzecznej fryzurki na zdjęciach 😛
(…)projekt powstał w ramach „utylizacji zapasów” – kupiłam kiedyś włóczkę moherową Elian Elegance w przepięknym odcieniu malinowej czerwieni. Przeznaczenie zmieniała owa włóczka parokrotnie i oczywiście były to typowe „półkowniki”, odkładane w połowie roboty i zapomniane na amen. Ale teraz kochani, zupełnie nowa, lepsza i minimalistyczna Herbi postanowiła w końcu coś z tego zrobić. Na początku poszłam po najmniejszej linii oporu i wykorzystałam Eliana jako zajęcie dla rąk podczas oglądania filmu „drutując” z niego dość szeroki szal zwykłym dżersejem prawym (tak się chyba to po polsku nazywa – po prawej stronie same oczka prawe, po lewej stronie same oczka lewe). Wyszło mi tego jakieś 2,8 m.
I tu zainspirowała mnie natura – chciałam mieć „organiczny” szal, przypominający wytwory insektów, kokony, narośle itd. Podobają mi się mięciutkie kokony jedwabników i galasy na dębach. Idąc tym tropem postanowiłam, że na szalu „wykwitną” małe kokoniki, bąbelki i nieregularności. Szybkie przeszukanie zapasów kuchennych zaowocowało znalezieniem torebki, starych, bardzo starych orzechów laskowych w skorupkach, które raczej nie miały szans na zachowanie jakichkolwiek właściwości smakowych. Użyłam ich jako „wypełniaczy” do kokonów – owijałam orzechy kawałkiem szala i przewiązywałam dość ciasno białą bawełnianą nitką (ważne, żeby nie była to nitka z włóczki pochodzenia zwierzęcego, bo się sfilcuje razem z szalem). Gdy zabrakło mi orzechów, wzięłam niepotrzebny motek bardzo grubej bawełny, zwijałam ją w kłębuszki różnej wielkości i to ich używałam jako wypełniaczy do kolejnych „narośli”. Starałam się, by ich ułożenie było dość przypadkowe i przypominało wzory, jakie można zaobserwować w przyrodzie. Po zakończeniu pracy całość prezentowała się mniej więcej tak:
Później z beztroską charakterystyczną dla totalnych żółtodziobów i ignorantów wrzuciłam szal razem z parą starych dżinsów do pralki, nastawiłam pranie eco w 60 stopniach i uruchomiłam maszynę. Powód: byłam zbyt rozleniwiona, by filcować szal ręcznie, choć wiedziałam, że taka metoda pozwala na zachowanie większej kontroli nad procesem. A poza tym Elian Elegance tylko w 65 procentach składa się z moheru, a reszta to akryl, więc sądziłam, że szal nie sfilcuje się zbyt mocno. O jakże się myliłam. Po 1,5 godziny stukania orzeszkami po wnętrzu bębna pralki szal wyłonił się z niego skurczony maksymalnie – ma jakieś 1,3 długości.
Sfilcował się bardzo mocno – praktycznie nie widać ściegu. Niestety w niektórych miejscach szal poskładał się w dość niekontrolowany sposób i jest grubszy, ale stwierdziłam, że to dodaje mu tylko uroku i czyni jeszcze bardziej „organicznym”. Generalnie wyszło całkowicie inaczej, niż tego oczekiwałam, ale mimo to całkiem nieźle, jak na pierwsze filcowanie.
„Kokony” wypchane orzechami i kłębkami za to prawie się nie sfilcowały, jedynym wyzwaniem było usunięcie zawartości ze środka, ponieważ ciasne owinięcie włóczką u podstawy spowodowało, że dziurki niemal całkiem zamknęły się sfilcowanym włosem. Udało mi się jednak bez większych problemów poluzować włókna i delikatnie wypchnąć orzechy i kłębki. Muszę powiedzieć, że bardzo spodobał mi się efekt końcowy – szal jest mięsisty, mocno sfilcowany, a „kokony” lekkie, miękkie i wypełnione powietrzem.
Szkoda tylko, że szal nie jest odrobinę dłuższy. Za to kolor ma absolutnie obłędny (nie dajcie się zwieść mojemu aparatowi – to głęboka, malinowa czerwień, jak na dolnych zdjęciach, nie amarant jak na tych zbliżeniach „kokonów”: